Autor Wiadomość
Carmenn
PostWysłany: Czw 17:08, 19 Lip 2007    Temat postu:

Dzięki:-)
Chann
PostWysłany: Czw 15:11, 19 Lip 2007    Temat postu:

To się dołączam. Very Happy
Rosiak
PostWysłany: Czw 11:04, 19 Lip 2007    Temat postu:

witam w seriixd
Carmenn
PostWysłany: Śro 23:02, 18 Lip 2007    Temat postu: Zgloszenie 5

Kogo chcę pisać: Carmen Casillas de Prima
Aktorka: Penelope Cruz
Mój wiek: 18
Kontakt: nynusiek@buziaczek.pl, 9059643
Blogi: constance-a.blog.onet.pl, the-sweet-poison.blog.onet.pl, pink-egg.blog.onet.pl
Probówka:
z bloga constance-a
Usiadła na ławce. Słońce grzało przyjemnie, a ona powoli zapominała o problemach, troskach i obowiązkach. Naukę włoskiego zostawiła sobie na wieczór. Teraz postanowiła się zrelaksować. Czuła się okropnie samotna w Ameet. Znała jedynie Annę Marię , zresztą nie tak dobrze jak by tego chciała. Resztę dziewcząt rozpoznawała jedynie po wyglądzie. Mijały kolejne dni, które wyglądały jednakowo. Codziennie wstawała, wychodziła na lekcje, przerwy spędzała milcząc, potem nauka, chwila na relaks i już trzeba było kłaść się spać, by następnego dnia mieć siłę na powtórzenie tego błędnego koła. Odgarnęła włosy skręcone w loki i otworzyła wielką torbę, która mieściła w sobie niewyobrażalną ilość rzeczy. Po dłuższej chwili udało jej się znaleźć to czego szukała , a mianowicie książkę „Pride and Prejudice” Jane Austen. Rozsiadła się wygodnie na ławce i zagłębiła w lekturze. Książka była napisana po angielsku. To że była teraz we Francji nie oznaczało, że ma zerwać ze swym krajem. Słońce powoli przemierzało niebo w swej codziennej wędrówce. Constance podniosła głowę i zmrużywszy oczy szukała Heliosa w swym słonecznym rydwanie. W parku pojawiło się więcej spacerowiczów. Piękne popołudnie wyciągnęło z domów całe rodziny, które szły śmiejąc się i jedząc hot dogi kupione w budkach. W pewnym momencie zainteresowanie wszystkich przyciągnęła grupka młodych mężczyzn. Szli głośno pokrzykując. Wyglądali dość nietypowo. Jedno mieli długie włosy, inni wystrzyżone irokezy. Wszyscy nieśli różnej wielkości futerały na instrumenty muzyczne. Wiadomo było, że są oni absolwentami Akademii Muzycznej, która sąsiadowała z Ameet Lycee. Co jakiś czas zatrzymywali się, by jeden z nich mógł podpalić papierosa. Robili przy tym dużo hałasu i zamieszania. Constance podniosła wzrok znad książki. Nie lubiła gdy ktoś przerywa jej czytanie książki. Zmarszczyła brwi i śledziła zbliżająca się grupę. Gdy przechodzili obok niej, dwóch chłopaków zawołało niespodziewanie po francusku:

- Będziemy tak łazić bez sensu?!- zawołał właściciel irokeza z czarnymi pasami.

- Cholera! Cały dzień na uczelni, a wy jeszcze chcecie łazić! Chyba was pojebało!- dodał drugi z dredami. Constance schowała się za książką udając, ze nic nie widzi i nie słyszy. Takie słownictwo obrzydzało ją.

- Dobra.- do jej uszu dobiegł głęboki męski głos- Siadamy. Może buteleczkę mleka? Gówniarze.- chwilę potem na ławkę obok niej opadło kilku chłopaków. Reszta stała w pół okręgu. Constance, starała się czytać, lecz w tak dużej grupie chłopaków czuła się nieswojo. Gdyby któryś z nich, uważnie się jej przyjrzał, zobaczyłby, że jej oczy wpatrują się nieruchomo w nazwę książkowej posiadłości.

- Co dziś wieczorem robimy?- zapytał chłopak stojący naprzeciw niej. Poprawił zsuwający się z ramienia futerał skrzypiec.

- Róbcie co chcecie. Ja dziś nie mogę. Jutro mam przesłuchanie.- odpowiedział chłopak o głębokim głosie. Constance czuła jego ramię przez cienki rękaw żakietu.

- Zajebiście...- zawołał z rezygnacją skrzypek.

- Ja wiem, że beze mnie jesteście jak te dzieci w ciemnościach.

- Jasne! Weź się goń Bernard!- zaśmiał się głośno chłopak z dredami.

- Też cię lubię Jean.- na te słowa wszyscy zawyli z radości, przyciągając zaniepokojone spojrzenia przechodni. Constance poczuła, że Bernard pochyla się do przodu.

- No weźcie! Jak wy się zachowujecie. Naszą śliczną koleżankę wystraszycie.- chłopak najwyraźniej sugerowany angielskim tytułem książki, uznał że Constance nic nie rozumie z tego co mówią. Ona jednak słuchała z rosnącym w jej wnętrzu gniewem.

- Niczego sobie.- odrzekł skrzypek.- Angielka.

- Skarbie? Nie czas na Five o’clock?- zaśmiał się dredziasty. Constance czuła, że jeszcze kilka ich obrzydliwych słów i wybuchnie. Jak oni mogli tak o niej mówić?Jednak słuchała dalej, obawiając się poruszyć.

- Ale z ciebie prostak Jean!- odpowiedział Bernard dławiąc się ze śmiechu.- przecież dopiero piętnasta. Założę się, że nie potrafiłbyś do niej ładnie zagadać.

- A ty może byś potrafił?!- zawołał Jean.

- Ja bym nie potrafił? Takie kociaki na dzień dobry są moje.

- Gówno prawda.

- To zobaczysz.- Bernard poprawił czarny skórzany płaszcz i odgarnął blond włosy do tyłu.- Jeśli przegrasz stawiasz piwo.

- Ok.- odparł Jean, a Bernard przechylił się w stronę Constance, która czuła, że zaraz stanie się cos strasznego.

- Hej skarbie...Jesteś dziś wolna?- zapytał uśmiechając się, jego towarzysze zaśmiali się głośno.

- Po angielsku!- zawołał Jean.

- Daj spokój. Zabawimy się.- odparł chłopak z irokezem. Constance zwróciła złowrogie spojrzenie w stronę Bernarda, on jednak dalej się uśmiechał. Constance wzięła głęboki oddech i odezwała się poprawną francuszczyzną, choć z wyczuwalnym akcentem:

- Nie kochanie...Dla takich frajerów nigdy nie jestem wolna.- zapadła cisza. Twarz Bernarda zastygła w uśmiechu, choć jego oczy spoważniały. Chwila ciszy wlokła się niemiłosiernie.

- Chłopaki...- Bernard nie odwrócił wzroku-...arystokratka z Ameet Lycee.

- Tak...a teraz przepraszam.- odrzekła Constance i wrzuciła książkę do torby. Mór chłopaków rozstąpił się, pozwalając jej przejść. Szła szybko, a jej kroki odbijały się echem od ścian Ameet. Wpadła do budynku internatu i niezauważona przemknęła koło recepcji. Była tak zła i oburzona, że nie mogła oddychać. Do tego ta nieszczęsna winda nie pojawiała się! Ostatni raz mocno uderzyła w przycisk i ruszyła w stronę schodów. Na jej widok chłopak bagażowy umknął w popłochu. Z zaskoczeniem odkryła, że po wbiegnięciu po schodach nie ma zadyszki. Zatrzymała się przed drzwiami. Odetchnęła głęboko. Otworzyła torbę i poczęła szukać kluczy. Bałagan w torbie skutecznie jej to utrudniał. Uklękła więc i wysypała zawartość na podłogę. - Lusterko jest, szminka też...- mruczała pod nosem podnosząc po kolei każdy przedmiot- stary bilet do kina...”Gdzie jest Nemo”? Kiedy ja na tym byłam?- z coraz większym zdenerwowaniem przetrząsała górę niepotrzebnych rzeczy.- nożyczki...sznurówka! Gdzie te klucze?!- zawartość znalazła się znowu w torbie. Kluczy nie było nigdzie. Poderwała się z podłogi i zaczęła walić pięścią w drzwi Anny, te jednak pozostały nieruchome. Oparła się zrezygnowana o ścianę. Domyślała się gdzie może być zguba, jednak obawiała się kolejnego spotkania z wesołą kompanią Bernarda. Usiadła na podłodze. „ Nie może być tak , żebym obawiała się bandy idiotów”- tłumaczyła sama sobie-„ A jeśli coś mi się stanie? Nie, nic mi się nie stanie”- biła się z własnymi myślami.- „Jak to było? Kopać i uciekać?”- Podniosła się z podłogi i ruszyła w dół schodami. Widziała go już z daleka. Stał przed bramą Ameet Lycee i chodził w kółko nie wiedząc co zrobić. Ja jej widok zatrzymał się i podniósł w górę cos co zabłyszczało w słońcu. Podeszła powoli i zatrzymała się dwa kroki przed nim.

- Oddaj mi klucze.- wyciągnęła rękę.

- Nie ukradliśmy ich. Leżały pod ławką.- mówił poważnie. Constance zmierzyła go wzrokiem. Był wysoki, miał koło 185 cm wzrostu, zawadiacką bródkę i blond włosy, które delikatnie falowały. Constance złapała oddech.

- Nie obchodzi mnie to. Jestem zmęczona i chcę wrócić do swojego pokoju. Mogę prosić o klucze?- jej dłoń ciągle była wyciągnięta. Bernard zawahał się przez chwilę, po czym uśmiechnął się jakby do swoich myśli i schował klucze za plecy.

- Oddam ci je jeśli powiesz jak masz na imię.

- Wolne żarty! I co jeszcze?! Podać ci może mój numer telefonu?!- zawołała oburzona, zaciskając wyciągniętą dłoń w pięść.

- Jeśli można, to tak.- uśmiech pewności nie schodził mu z twarzy.

- Nie mam ochoty się z tobą bawić! Ostatni raz proszę o MOJĄ WŁASNOŚĆ- Constance położyła nacisk na dwa ostatnie słowa.

- Nie.- odpowiedział powoli, smakując jej konsternację.

- Wiesz co?!- krzyknęła Constance- Wiesz co?! Jesteś okropnym chamem i w dodatku prymitywem!

- Wiem, w końcu nie przedstawiłem się jako pierwszy. Bernard Flaubert.- odpowiedział. Constance dobrze znała to nazwisko, lecz nie dała tego po sobie poznać.- Teraz ty.

- Litości...- Constance wzniosła oczy do nieba. Cała ta dyskusja zaczynała ją bawić.- Nie.

- Tak.

- Nie.

- Do widzenia.- powiedział wreszcie Bernard i odwróci się.

- Dobrze!- krzyknęła Constance. Bernard zatrzymał się.- Dobrze, wygrałeś.- chłopak wrócił uśmiechając się tryumfalnie.- Constance Kingwood.

- Miło mi.

- Mi nie. Proszę o klucze.- wyciągnęła rękę, na którą chwilę potem upadła zguba.

- To jak z tym numerem?- zapytał Bernard. Jego upór osłabiał Constance.

- Tego nie było w umowie. Żegnam.- odwróciła się i ruszyła w stronę Ameet. Chłopak jeszcze przez chwilę stał w miejscu, odprowadzając ją wzrokiem. Kopnął kamień i wyszedł za bramę. Wyszedł zza rogu, gdzie czekali jego kumple.

- Stawiasz piwo!- zawołał Jean podając mu futerał z wiolonczelą w srodku.

- Jasne.

- No co? Przecież jej nie zarwałeś.- chłopak zmarszczył brwi.

- A kto powiedział, że nie?- Bernard zapytał lekko unosząc brwi.

- Wszystko widzieliśmy.- dodał chłopak z irokezem.

- Oj wy...Mogła sama mi zabrać klucze, ale tego nie zrobiła. Ona już ma w głowie ziarenko, które niebawem zacznie kiełkować.

Powered by phpBB © 2001,2002 phpBB Group